Najnowsza książka Piotra Adamczyka – „Powiem ci coś” budzi wiele pozytywnych emocji.
Jest to opowieść o miłości, ale i o granicach, których nie wolno przekraczać zarówno w życiu, jak i po śmierci. Pisarz samotnie mieszkający w wielkim domu wynajmuje pokój studentce malarstwa. Dziewczyna tworzy w ukryciu tajemnicze obrazy zamawiane przez ekstrawaganckich kolekcjonerów oraz gwiazdy Hollywood. Podobno są w stanie zapewnić nieśmiertelność… Mężczyzna zaś pisze kryminał niepokojąco zbieżny z wydarzeniami rozgrywającymi się wokół domu. Czy są one tylko inspiracją dla fikcji literackiej? Z czasem oboje zakochują się w sobie. Nie są jednak świadomi, że dla siebie nawzajem mogą stanowić zagrożenie.
Poniżej prezentujemy fragment jednej z recenzji, która wyjątkowo nas urzekła:
Jak można się domyślić, „Powiem ci coś” absolutnie mnie urzekła, zahipnotyzowała, oczarowała i zachwyciła. Piotr Adamczyk pozostawił mnie upojoną słowami, rozkojarzoną i rozmarzoną. Ma on bowiem niesamowity talent trafiania słowem w sam środek kobiecej duszy. Wydawać by się wręcz mogło, że pobierał nauki na jakimś tajnym uniwersytecie prowadzącym zajęcia typu: „Jak słowem zrobić kobiecie dobrze” albo „Pisanie jako sposób na uwiedzenie tysiąca kobiet jednocześnie”…Z drugiej strony – są przecież mężczyźni, którzy instynktownie wiedzą co i jak powiedzieć, aby kobiecie zrobiło się gorąco, rumieniec wykwitł na policzku i aby poczuła się absolutnie wyjątkowa, kobieca i seksowna. Owszem, można się tego nauczyć, jestem jednak głęboko przekonana, że ten talent Adamczyk ma wrodzony, a znajomość kobiecej natury, zrozumienie jej potrzeb i pragnień jedynie pomaga mu w składaniu zdań rozbierających każdą kobietę z kompleksów i barier ochronnych.„(…) umiejętność ubierania w słowa bardzo pomaga w rozbieraniu kobiet.”I tak wraz z szelestem kolejnych przewracanych kartek, Piotr Adamczyk rozbierał mnie z kolejnych warstw – bynajmniej nie ubrań, a z powłok szarej codzienności, gdzie słów używa się jedynie do prostych komunikatów, a wyżyny poezji osiąga się podczas pisania maila do kontrahenta… Po zrzuceniu jednak tych skorup moja kobiecość usiadła wygodnie w fotelu i machając zalotnie nogą odzianą w wysoką szpilkę, pożerała wzrokiem kolejne literki, słowa, zdania… nie mogąc się nimi nasycić aż do ostatniej strony.