„Pomimo relacji kronikarzy i podróżników nie można ustalić dokładnego położenia W.”[1]. To miasto widmo, miasto labirynt. Istnieje naprawdę? Jest tylko fantazmatem? Lśnieniem imaginacji? W oddali majaczy Wieża Wiatrów z tarczą zegara czuwającą nad miastem. Jeszcze jeden krok… i nie ma odwrotu. Jeszcze jedna kartka i „machina zaczytania” poszła w ruch.
Dla Hansa Wandernburg miał być jedynie przystankiem w podróży do… Do Dessau? Do Berlina? Do Lipska? Trudno rozstrzygnąć. Może nam się wydaje, że jesteśmy w stanie zaplanować swoją podróż co do sekundy. Busolą prowadzącą nas do celu jest ciekawość. Pragnienie poznania, a nie czysta kalkulacja, która spowodowałaby, że nasza droga stałaby się przewidywalna, zamiast obietnicy wolności przyniosłaby nam zniewolenie i rutynę. Niepewność prowokuje do wysiłku i sprawia, że podróż staje się ekscytująca, kreatywna i nieprzewidywalna. W takim kontekście powieść Neumana jawi się jako pretekst do rozważań nad różnymi postawami wobec podróży, jaką jest ludzkie życie. Nie znalazłam w niej gotowych podpowiedzi, jedynie inspirację i impuls do dyskusji.
Właśnie w taką podróż, pełną zaskakujących pytań i niuansów, udajemy się wraz z Hansem, podróżnikiem stulecia. Senny Wandernburg skrywa w sobie labirynt. To dziwne miasto funkcjonuje jako przestrzeń utkana z wielu znaczeń i odwołań, zaszyfrowanych i nieczytelnych dla obserwatora, nienawykłego do podejmowania trudu interpretacji. Wydaje się nudne, a jego mieszkańcy uporządkowani i zwyczajni. Tymczasem nawet najbardziej przewidywalne miejsce może nagle odsłonić swoją ukrytą strukturę.
Co jest za tamtym zakrętem? Jaka tajemnica czai się w sąsiednim zaułku? Co przyniesie następna strona? I, na Boga, kim jest Hans? Odnoszę wrażenie, że skądś go znam. Może dlatego, że ucieleśnia jakieś dawne tęsknoty, budzi nostalgię za tym czymś, za czym podąża wolny, niepodporządkowany żadnym nakazom duch niezależnego człowieka. Urzeka wewnętrzną wolnością, tak bliską twórcom romantyzmu. Nie krępują go żadne szablony, uprzedzenia czy konwenanse. Jest jak postać z obrazu Friedricha: zagadkowy i niepokojący[2]. Na podobny obraz natrafiamy w powieści Neumana. Nikt nie potrafi powiedzieć, skąd się wziął w salonie Gottliebów, kto go namalował i jaki jest jego tytuł.
„Obok starych portretów rodzinnych, kilku kiepskich kopii Tycjana, jakiejś ciemnej martwej natury i pożałowania godnych scen polowania jego uwagę przykuł obraz przedstawiający odwróconego plecami wędrowca w ośnieżonym lesie, zagubionego, a może idącego w dal, i kruka usadowionego na pniu”[3]. Ten obraz zafrapował Hansa. Będzie powracał do niego myślami wielokrotnie, za każdym razem doświadczając irracjonalnego przeczucia, że może z niego odczytać swoje przeznaczenie. Znakomicie koresponduje on z otwartym zakończeniem powieści. Książka obfituje w liczne odwołania do sztuki, literatury, muzyki klasycznej, poezji, historii teatru, filozofii, etyki, idei społecznych i politycznych, a nawet sztuki przekładu literackiego. Bogactwo kulturowych aluzji odzwierciedla oryginalna narracja, która oddaje dynamikę, żywioł i istotę toczonych przez bohaterów dyskusji. Dyskurs rozgrywający się w sferze kultury przenosi się na strukturę książki, czyniąc z niej prawdziwy majstersztyk. Labiryntowa konstrukcja motywów zaczerpniętych z literatury i sztuki pozwoliła autorowi tchnąć nowe życie „w dziewiętnastowieczną prozę pisaną z perspektywy człowieka współczesnego i wspaniale osadzoną w realiach ponapoleońskich” (z werdyktu jury Premio Alfaguara de Novela)[4].
Kim jest tytułowy podróżnik? Człowiekiem bez nazwiska, bez historii, bez przeszłości i bez przyszłości. Pojawił się znikąd. Jego historia jest pełna niedopowiedzeń, a przeszłość do końca pozostaje owiana tajemnicą. Nie sposób zaufać jego słowom, gdy na pytanie o to, skąd ma tak rozległą wiedzę, odpowiada, że studiował filozofię w Lipsku. Z czego żyje? Jest podróżnikiem i tłumaczem. To postać nietuzinkowa. Wyróżnia go strój rewolucjonisty, który bulwersuje statecznych obywateli. W podróży towarzyszy mu kufer pełen książek, również tych zakazanych. Jego zbiory skrywają dzieła twórców wyklętych, napiętnowanych przez cenzurę, prześladowanych za swoje poglądy i ideały. Hans także jest idealistą i kontestatorem. Budzi mieszane uczucia: od zaintrygowania, ciekawości, sympatii po wrogość, niesmak i politowanie. Został obdarzony przez autora niezaprzeczalnym urokiem i ponadprzeciętnym umysłem. Potrafi wieść prym w dyskusjach na każdy temat. Niebywale oczytany, ma imponującą wiedzę. Włada kilkoma językami. Przystojny, autentyczny, pełen naturalnego wdzięku, elokwentny, obdarzony chłopięcym urokiem… Czyżby był mężczyzną idealnym? Pytanie nie powinno dziwić, zważywszy na to, że autor za pośrednictwem swoich postaci angażuje czytelnika w spór o ideał męskości. Przeciwwagą dla niepokornego, demiurgicznego Hansa jest powszechnie szanowany, ale nudny i przewidywalny Rudi Wilderhaus, beniaminek elity społecznej i finansowej miasta. Wplątując ich w miłosny trójkąt, pisarz obnaża hipokryzję i grę pozorów, które dominują w relacjach międzyludzkich. Może się wydawać, że wątek miłosny wyraźnie wysuwa się w powieści na pierwszy plan. Ale to jedynie przedsmak tego, co może odkryć czytelnik, zagłębiając się w interakcje tworzące teatr ludzkich zachowań. Pod pretekstem śledzenia płomiennego uczucia rozpalającego dusze i ciała, wyobraźnię i zmysły czytelnik zostaje wciągnięty w misterną grę, toczącą się na wielu płaszczyznach: w obrębie schematów fabularnych, konwencji literackich i stylu. Dla mnie jest to największą wartością „Podróżnika stulecia”, dzięki niej ta książka staje się misterium literatury. Neuman na nowo interpretuje znane motywy kulturowe. Najważniejsze z nich to motyw lustra, motyw labiryntu, motyw miasta, motyw gry i teatru, motyw homo viator, motyw rewolucji i buntownika, motyw miłości romantycznej, motyw miłości występnej, motyw zbrodni i kary itd. Pisarz jest mistrzem aluzji i parodii, ale uprawia je z takim wdziękiem, finezją i poczuciem humoru, że granica między powagą i pastiszem staje się niemal przezroczysta.
Jak na romans przystało, mamy tu do czynienia z całą galerią postaci kobiecych. Po pierwsze: Sophie. Po drugie: Sophie. Po trzecie… Sophie. Ile jest Sophie? Jest jedna. A jednocześnie jest tyle wizerunków Sophie, ilu obserwujących ją bohaterów. Za polifoniczność jej kreacji należą się autorowi brawa. „Pokazać się na ulicy w towarzystwie porządnej kobiety może być kompromitujące; ale rozmawiać z młodą dziewczyną o literaturze graniczy wręcz z ekshibicjonizmem”[5]. Czyżby? Sophie Gottlieb dotrzymuje kroku Hansowi w dysputach intelektualnych. Jest typem emancypantki, kobiety wyzwolonej, na przekór romantycznym wyobrażeniom zakodowanym w literaturze tej epoki, które sprowadzały bohaterki literackie do roli bezwolnej, pozbawionej indywidualności heroiny. Sophie jest świadoma kostiumów, w jakie ubrane zostały ludzkie gesty i relacje społeczne. Na przekór wszystkim, a zwłaszcza sobie, poddaje się uczuciu i zostaje kochanką Hansa. Miłość pozwala im poczuć się sobą, zrzucić maski, doświadczyć autentyzmu. Nie udawać, nie grać. Ale tylko przed sobą nawzajem. Grają bowiem przed całym miastem. Szczęście trwa zaledwie mgnienie, a w zetknięciu z prawami rządzącymi światem jest jak ulotny błysk, staje się żałosną, nic nieznaczącą „opowieścią idioty”. Stare, wyeksploatowane warianty fabularne pod piórem Neumana nabierają nowego kształtu. Ludzkie namiętności są jak wiatr… tak, to już było, ale czyta się o tym u Neumana z nowym rodzajem emocji i intelektualnego zauroczenia.
Ważna jest postać kataryniarza. Pół kloszard, pół filozof, żyje w świecie muzyki. Zdaje się sugerować, że jeśli ktoś chce podążać własną drogą, pozostać wiernym swojej pasji, musi wybrać los banity zepchniętego na margines społeczny. Możliwe, że muzyka kataryniarza symbolizuje powtarzalność ludzkich historii, tak jak powtarzalne są motywy muzyczne odtwarzane przez kataryniarza. Kataryniarz nie komentuje rozgrywających się zdarzeń, jedynie gra, a raczej interpretuje: stare melodie, których nikt już nie słucha. Kręci się korbka kataryniarza, snuje się jego opowieść. Mijają epoki, a ludzie wciąż są tacy sami… tak jak niezmienny jest rytm katarynki, tak jak niezmienny jest wiatr. „Gdzieś tam daleko, bardzo daleko, wiatr ciągnie za sobą […] powóz Hansa, który jedzie wszystko jedno gdzie ze swoim kufrem podskakującym na dachu, wciśniętym pod brezent, sznury, śnieg, Hansa, który ma u swych stóp drewniany futerał z katarynką, Hansa, który przeciera rękawem okienko, otwiera je, wychyla przez nie głowę i czuje, jak wita go wiatr”[6]… Czas zatoczył koło, jak korbka katarynki. Może to wszystko, co się zdarzyło, było tylko snem, ulotnym snem kataryniarza?
—
[1] Andrés Neuman, „Podróżnik stulecia”, tłum. Magdalena Okła, Wydawnictwo Dobra Literatura 2011, s. 5.
[2] Caspar David Friedrich, „Strzelec w lesie” (1814 r.).
[3] Andrés Neuman, „Podróżnik stulecia”…, dz. cyt., s. 61.
[4] Tamże, s. 572.
[5] Karl Kraus; cytat zaczerpnięty ze strony internetowej cytaty.eu.
[6] Andrés Neuman, „Podróżnik stulecia”…, dz. cyt., s. 563.
Recenzja z blogu zaksiazkowani.blogspot.com