Anna Koblowska z portalu opsychologii.pl tak pisze o wspaniałej książce Geralda Hüthera „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być”:
Naszym największym lękiem nie jest to, że jesteśmy niedoskonali. Naszym największym lękiem jest to, że jesteśmy mocni ponad miarę. To nasze światło, nie nasza ciemność najbardziej nas przeraża.
Nelson MandelaTym, co zbliża ludzi do siebie, nie jest ani gęsta pobratymcza krew, ani wodnisty atrament wspólnie podpisanych deklaracji, lecz uczucie.
fragment książkiKim jesteśmy? Wydaje się nam, że wiemy. Kim moglibyśmy być? Marzymy.
Marzę, Ty też i przyznaj szczerze, w zaciszu własnego domu, całkiem przyjemnie nam w tych marzeniach. Mam w głowie misternie skomponowany plan, uśmiecham się na myśl o jego realizacji, ba – potrafię pławić się w myśli o sukcesie. Ty też, prawda? Dlaczego jednak w praktyce, trudno nam, tę wiedzę zrealizować, złapać marzenia za rogi i nakierować na odpowiednie tory? Coś nas blokuje, hamuje, zupełnie delikatnie lub z konkretnym impetem, wciska, jakby za nas samych, guzik STOP.
Załóżmy, że płyniemy zgodnie z nurtem pięknych marzeń, czynimy pierwszy krok. Gdy pojawia się przeszkoda bywa tak, że dość szybko brakuje nam sił i posłusznie podajemy się zakazowi, kłębimy się sami w sobie i odkładamy marzenia na zakurzoną, zapomnianą półkę. Czas mija, rdza skrzętnie pokrywa skrupulatnie opracowane plany, a my, beznamiętnie trwamy w stagnacji – nawet latami. Nie jest nam źle, nie jest nam też dobrze, ale znika komponent o którym, dr hab. Gerald Hüther pisze, że jest nawozem dla mózgu – entuzjazm.
Autor książki, neurobiolog, w błyskotliwy, a zarazem przystępny sposób opisuje naturę ludzkiego mózgu. Czytelnikowi towarzyszy myśl, że czyta dzieło specjalisty, ale też, zupełnie naturalnie dr hab. Gerald Hüther skłania do refleksji nad własnym życiem – czy jestem takim człowiekiem, jakim chciałabym być? Czy moje „tu i teraz” jest rzeczywiście moje?
Podróż w głąb ludzkiej psychiki rozpoczyna od odróżnienia dwóch terminów „ja” i „my”. W tym miejscu skonfrontowałam swoje poglądy – kim jestem „ja”, a kto należy do mojego osobistego, ustalonego „my”? Ponoć ja, określić łatwo, jeśli nie działa na nas agonista receptorów serotoniny, nie udaliśmy się w medytacyjną transpersonalną podróż czy nie cierpimy z powodu ataku epileptycznego. Trudniej jest z „my”. W tym miejscu chciałabym skupić się na cytacie z książki: Tym, co zbliża ludzi do siebie, nie jest ani gęsta pobratymcza krew, ani wodnisty atrament wspólnie podpisanych deklaracji, lecz uczucie. „My” wymyka się prawidłom genetyki, teorii Karola Darwina, wszelkim spekulacjom gloryfikującym bycie we wspólnocie dla profitu i bezpieczeństwa. Oczywiście – trudne sytuacje, strach czy ubóstwo, wszelkie doświadczenia kolektywne, spajają ogniwa naszych dusz, ale więź powstaje poza strachem i nędzą.
Dysputa między „ja” i „my” pochłonęła mnie, zatrzymała. „Ja” nie może wznieść się wyżej, będąc w izolacji, nie potrafi zrozumieć siebie bez „my”. Już w pierwszym rozdziale, autor – naukowiec, którego pracy w pewien sposób się obawiałam, wzruszył mnie, niczym romantyczny poeta wyrafinowanym stylem wypowiedzi i nietuzinkowymi porównaniami zafundował przejrzenie się w osobistym lustrze historii i doświadczeń. Pozostawił z pewnikiem, że prócz genetyki – więzów krwi, umów, paktów, sygnatur – jest „coś”, co wymyka się z formuły, a w wyjątkowy, wręcz cudowny sposób kieruje nas ku sobie.
Emocjonujący pierwszy rozdział stanowi jedynie preludium lekkiej i przyjemnej rozprawy o istocie człowieczeństwa. Następne strony to świadectwo wyjątkowości ludzkiego mózgu, akcent potrzeby przynależności, pozwolenie na błądzenie i pochwała przekraczania osobistych granic.
Dość krytyczna względem rozpraw naukowych (obawiam się ich monotonii) jestem urzeczona tą pozycją. Niezbędnik psychologa, psychoterapeuty i każdego człowieka, dla którego psychika stanowi fascynujący labirynt.
Recenzja dostępna TUTAJ
Dla rodzica
Dla rodzica