Dni trawy to powieść specyficzna, jedna z tych, które wstrząsają nami i wywracają światopogląd do góry nogami, a przy okazji pokazują nam odrobinę prawdy o nas samych. Ja również wstałam dziś z piosenką na ustach – ale nie byli to The Beatles.
Recenzowana przeze mnie książka, to debiutancka, autobiograficzna powieść pewnego przystojnego pisarza z Holandii, która została już doceniona w ojczyźnie pisarza poprzez jak najbardziej pozytywne recenzje i nominację do Academica Debutantenprijs za najlepszy debiut. Ja osobiście również ciepło odniosę się do treści tejże książki, jednak jest parę rzeczy, które nie przypadły mi do gustu – ale o tym potem. Mimo tych drobnostek, czekam na film.
Główny bohater, Ben van Deventer, w powieści jest narratorem opowiadającym o swojej przeszłości z perspektywy osiemnastolatka, który wyszedł z nałogu. Owy nałóg delikatnie sugeruje tytuł książki Dni trawy, choć oczywiście można to też odczytywać jako czas spędzony na łonie natury, dzieciństwo, lub jak pisze sam autor w objaśnieniach, odwołanie do płyty „Dagen van Gras, dagen van stro” zespołu Spinvis.
Wiele o fabule mówi już sama okładka – a więc powieść Dni Trawy będzie nie lada gratką dla wprawnego szachisty, mającego szachownicę zawsze przed oczami, dla melomana lubującego się w muzyce nie tylko Beatlesów, ale też np. Pink Floyd czy Mary Poppins oraz dla gitarzysty, mającego wszystkie chwyty w małym placu. Ja nie gram na gitarze, a szachy po prostu znam, ale raczej większość z tego co chciał przekazać autor zrozumiałam. Jednak szachy, muzyka, a nawet narkotyki to drobnostki przy tym, co dzieje się w życiu bohatera.
Przeczytaj całą recenzję
Autor recenzji: Soulmate