Wywiad z Mikołajem Milcke

Mikołaj Milcke: „Gdyby geje nagle zniknęli, prawica wyłaby z rozpaczy!”

Autor kultowych powieści „Gej w wielkim mieście” i „Chyba strzelę focha!” powraca z zupełnie nową książką.

Aldona Gallas: Bohaterem „Różowych kartotek”, twojej nowej książki, jest ktoś konkretny?

Mikołaj Milcke : A kogo masz na myśli?

A. G. : Pewnego bardzo znanego prawicowego polityka.

M. M. : Bohaterem mojej nowej książki rzeczywiście jest bardzo znany polityk. Tak znany, że ma nawet szansę zostać prezydentem. Wszystko idzie w tym kierunku, aż tu nagle…

A. G. : Uciekasz od odpowiedzi. Czy jest to osoba, którą wszyscy znają?

M. M. : Nie uciekam. Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Jeśli tak ci się skojarzyło, to cóż mogę na to poradzić. Książka poszła w świat i teraz każdy ma prawo odebrać ją tak, jak chce. Ja się mogę tym reakcjom już tylko przyglądać. Jednak słowa Joasi Podgórskiej z „Polityki”, że ta historia być może wydarzyła się naprawdę, są znamienne.

A. G. : Człowiek na okładce jednak kogoś przypomina.

M. M. : To subiektywne odczucie (śmiech). Mnie przypomina Ksawerego Downara. Głównego bohatera „Różowych kartotek”.

A. G. : To książka o polityce?

M. M. : O nie! To książka o zagmatwanym życiu tonącego w kłamstwie polityka. Kłamie od tak dawna, że już sam nie wie, co jest prawdą. Nie wie też, jakie ma poglądy. Zrósł się z maską, którą przywdział. Ze strachu. Ucieka przed przeszłością, która go goni i dopada w najgorszym z możliwych momentów.

A. G. : Nie da się lubić Ksawerego Downara.

M. M. : To prawda. Byłoby ciężko się z nim zaprzyjaźnić. Trudno doszukać się w nim dobrych cech.

A. G. : Czy głównym bohaterem książki nie powinien być ktoś, do kogo czujemy sympatię? Ktoś, komu się kibicuje?

M. M. : Chyba nie jest to konieczne. Ksawery Downar właśnie przez antypatię, którą budzi, jest aż tak interesujący, wywołuje emocje. Ze złości przerzuca się kolejne strony, by dowiedzieć się, co jeszcze zrobił, do czego się posunął, żeby utrzymać się na piedestale. I taki powinien być główny bohater książki. Interesujący. Ale nawet w tym złym Ksawerym Downarze jest gdzieś miłość. Gdzieś w środku tęskni za nią.

A. G. : Tęskni aż tak, że rujnuje życie każdemu, kogo spotka…

M. M. : Taki jest los czarnego charakteru.

A. G. : Nie zdradzimy zbyt wiele, gdy powiemy, że osią wydarzeń „Różowych kartotek” jest przeprowadzona w 1985 roku akcja „Hiacynt”, czyli masowe zatrzymania homoseksualistów przez władze PRL. Różowe teczki założono podobno 11 tysiącom gejów. Po stosunkowo lekkich „Geju w wielkim mieście” i „Chyba strzelę focha!” wziąłeś się za zupełnie inny temat. Dużo bardziej poważny. Dlaczego nie ma trzeciej części kultowego już „Geja”?

M. M. : Kończąc „Chyba strzelę focha!”, wiedziałem, że moja kolejna książka nie będzie trzecią częścią „Geja w wielkim mieście”. Byłem zmęczony tą historią na tyle, że nie przyszedł mi do głowy żaden rozsądny pomysł na kontynuację. A pisanie czegoś na siłę czy dla wysokiej sprzedaży mija się z celem. Jeśli autor nie ma zabawy z pisania, to czytelnik nie będzie miał zabawy z czytania. A o to przecież chodzi. Ludzie nie są głupi. Czytelnicy natychmiast by wyczuli, że dałem im coś nieszczerego. Takiego wstydu bym nie zniósł. Za bardzo szanuję tych, którzy kupują moje książki, by wciskać im kit. Nie wiem, czy umiałbym się zmusić do napisania czegoś, czego nie czuję. Jak widać – nie. „Gej w wielkim mieście” to nie telenowela, a ja nie jestem scenarzystą. Piszę o tym, co mi w duszy gra. I nie wykluczam, że kiedyś zagra mi w niej trzeci „Gej”.

A. G. : Nawet za cenę spadku sprzedaży?

M. M. : Naturalnie. Pisanie pod sprzedaż nie ma sensu. To tak jak pisanie piosenki pod aktualne trendy. Ani kompozytor, ani autor tekstu, ani pisarz nie są w stanie przewidzieć, co będzie modne. Nie mamy wpływu na rynek – coś chwyci lub nie. Nie zakładam też spadku sprzedaży. Wręcz przeciwnie. „Różowe kartoteki” to moja najlepsza książka. Jestem przekonany, że spodoba się nie tylko tym, którzy kupili dwie poprzednie, ale i nowym czytelnikom.

A. G. : Ale jest to rzecz dużo bardziej mroczna. Są milicyjne przesłuchania, podejrzenia, rozgrywki polityczne, teczki, intrygi. Wszystko pchanie kryminałem i „House of cards”.

M. M. : I bardzo dobrze. Tak miało pachnieć. Moi młodsi czytelnicy, w tym geje, poznają dzięki tej książce trochę naszej historii. Zobaczą, że nie zawsze można było wyjść na Paradę Równości, a jawny gej nie zostawał prezydentem Słupska. Zobaczą, że w PRL bycie gejem łączyło się z upokarzającymi szykanami ze strony władz. A nieco starsi przypomną sobie te podłe czasy. I obyśmy wspólnie zrobili wszystko, by nigdy nie wróciły.

A. G. : To skąd pomysł na „Różowe kartoteki”?

M. M. : Akcją „Hiacynt” interesowałem się już od jakiegoś czasu. Sporo o niej czytałem. I gdy kończyłem pisać „Chyba strzelę focha!”, zdecydowałem, że następna książka będzie toczyła się wokół tego wydarzenia. Oczywiście jest dramatycznie, ale idealnie do stworzenia wokół tego fabuły książki pełnej tajemnic i zagadek. Tym bardziej że do dziś wydarzenia, które zaczęły się 15 listopada 1985 roku o poranku, owiane są tajemnicą. Milicja Obywatelska niemal jednego dnia, niemal w jednej chwili, weszła do setek domów i wyciągnęła z nich tysiące mężczyzn. Niby coś wiadomo, ale tak naprawdę nie wiadomo nic. Przede wszystkim nie wiadomo, gdzie jest 11 tysięcy teczek założonych homoseksualistom w PRL. Nie wiadomo, kto ma do nich dostęp, do czego i komu służą. Przepadły, rozpłynęły się w powietrzu. Mija 25 lat wolnej Polski i nikt nie chce się przyznać do tego wstydliwego epizodu minionej epoki. Nikt nie chce przyznać, że poniżeni wtedy geje to ofiary systemu komunistycznego. Nikt też nie wie, jaki cel miała akcja „Hiacynt”.

A. G. : A do czego mogą służyć te teczki?

M. M. : Choćby do szantażu. Trzydzieści lat temu rzeczywistość była diametralnie inna. Nawet dziś nieliczni politycy przyznają się do swojej orientacji homoseksualnej. Można ich policzyć na palcach jednej ręki. Myślę, że także teraz, w 2015 roku, pewne dokumenty ktoś mógłby chcieć wykorzystać w nikczemny sposób. A co dopiero w 1985 roku? Homoseksualizm był tabu, a władza ludowa z pasją zbierała na ludzi przeróżne haki, by w odpowiedniej chwili przedstawić ofiarom propozycję nie do odrzucenia. Tak jak mojemu Ksaweremu Downarowi.

A. G. : Myślisz, że to realne? To brzmi jak scenariusz filmu.

M. M. : Życie pisze dużo bardziej nierealne i zaskakujące scenariusze.

A. G. : Twoja książka dzieje się w ciągu niecałych 24 godzin. Szybko.

M. M. : Nie do końca. Ksawery szuka zdrajcy w czasie jednej doby. Ale by go odszukać, tworzy listę podejrzanych. To ludzie, których spotkał na różnych etapach swojego życia – wspomina je od wczesnej młodości po czasy współczesne. Są to zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Odwiedza ich i pyta: „Czemu to zrobiłeś?”.

A. G. : Znajduje kreta?

M. M. : Nie powiem (śmiech). Na pewno znajduje wszystko, co już przeżył, i znów przez to przechodzi. Musi raz jeszcze spojrzeć w oczy wszystkim swoim „ofiarom”. I naprawdę każda z nich miała powód, by zadać śmiertelny cios.

A. G. : Napisałeś gejowski kryminał?

M. M. : Napisałem książkę z elementami kryminału, której bohaterem jest gej żyjący w strachu przed zdemaskowaniem. Czy jest to książka gejowska? Niech każdy ją nazwie, jak chce.

A. G. : Literatura gejowska ma się w Polsce dobrze?

M. M. : Z pewnością coraz lepiej. Jest nas kilku, każdego roku pokazuje się na rynku kilka książek – jeśli nie o gejach, to z wątkiem gejowskim. Ludzie chętnie je kupują. Jestem tego żywym przykładem. To też dowód na akceptację mniejszości w społeczeństwie.

A. G. : Polityków chyba nie ma wśród tych osób. Ustawa o związkach partnerskich wciąż jest w lesie.

M. M. : My, geje, jesteśmy politykom potrzebni do bieżącej walki politycznej. Strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy nagle zniknęli! PiS wyłoby z rozpaczy i zapewne dałoby na msze, byśmy szybko wrócili. A reszta Sejmu partycypowałaby w kosztach. Kim prawica straszyłaby wyborców, gdyby nas nie było? Komu partia rządząca obiecywałaby przeróżne rzeczy? Że już za chwilę, już za momencik. Tylko na nas zagłosujcie. O kogo upominałaby się lewica? Tak więc muszą na nas chuchać i dmuchać, a także co chwila o nas przypominać. Społeczeństwo zawsze było o kilka długości przed politykami, jeśli chodzi i otwartość i tolerancję.

A. G. : Po wyborach może być jeszcze gorzej. Nie boisz się nadchodzącej rzeczywistości?

M. M. : Myślałem o tym, co się stanie, gdy wygra PiS. I chyba mam to w nosie. Co mi zrobi PiS? Zamkną mnie? Wpiszą moje książki na indeks zakazanych? Proszę bardzo. Wszystko, co zakazane, bardziej ludzi interesuje. Taka nasza przewrotna natura. A poważnie. Prawo i Sprawiedliwość to nie są moi faworyci. Chciałbym wierzyć, że młodzi politycy tej partii będą brali przykład z konserwatystów brytyjskich. Mam nadzieję, że homoseksualizm nie zostanie w Polsce zdelegalizowany i że nie czeka nas „Hiacynt 2”. Sądzę, że to katastroficzny scenariusz. A jeśli będzie bardzo źle, to może znajdą się na kogoś jakieś kartoteki? Bo przecież nie da się uciec przed przeszłością.

A. G. : Są geje wśród prawicowych polityków?


M. M. : Geje są wszędzie. Na prawicy też, ale nie skrytykuję ich. Różnie się układają ludzkie losy, podejmuje się w życiu różne decyzje, poznaje się różne osoby i czasem, wbrew wszystkiemu, wszystko przybiera nieoczekiwany obrót i ląduje się na prawicy. I do tego momentu to nie moja ani niczyja sprawa. Schody zaczynają się, gdy będąc ukrytym gejem na prawicy, prowadzi się wściekłe krucjaty przeciw „swoim”. Tak dla niepoznaki. Jak w „Seksmisji”, gdy bojąca się zdemaskowania Jej Ekscelencja musiała być bardziej bezwzględna niż kobiety, by te nie domyśliły się, że gra. Taka osoba igra z ogniem i musi być świadoma, że pewnego dnia przeciągnie strunę, a zemsta dawnych kochanków może być naprawdę dobijająca.

A. G. : Są tacy?

Nie jestem upoważniony, by o tym rozmawiać.

A. G. : Powiedz zatem, jak będzie wyglądała promocja „Różowych karotek”. Pokazałeś wreszcie twarz.

M. M. : Pokazałem ją już przy okazji promocji „Chyba strzelę focha!”. Kto chciał, dowiedział się, jak wyglądam. Ale faktycznie, tym razem na okładce jest moje pokaźnych rozmiarów zdjęcie. Powiedziałem kiedyś, że ta aura tajemniczości, która mi towarzyszyła na samym początku, jest lekko podniecająca. Nie można jednak wciąż udawać, że mnie nie ma. Jeśli tajemnica trwa zbyt długo, staje się męcząca. A nie chcę męczyć własnych czytelników. Chciałbym się też wreszcie z nimi spotkać. Jestem ich bardzo ciekaw! Myślę, że jeszcze w tym roku uda się to w kilku miastach.

A. G. : To znaczy, że teraz będziesz wszędzie?

M. M. : Będę tam, gdzie będą chcieli mnie gościć. Do „Tańca z gwiazdami” się nie wybieram. Jeszcze (śmiech).

Rozmawiała Aldona Gallas.