W ostatnim lipcowo / sierpniowym wydaniu magazynu „MAM DZIECKO W SZKOLE” pojawił się artykuł z fragmentami naszej najnowszej premiery – „Pułapki nadopiekuńczości” Julie Lythcott-Haims. Książki odpowiadającej na bardzo ważne pytanie: czy wyrządzamy krzywdę swoim dzieciom, starając się za bardzo?
Poniżej fragmenty wstępu zamieszczonego w magazynie:
Pułapka nadopiekuńczości to książka o rodzicach, którzy przesadnie angażują się w życie swoich dzieci. Przyjrzymy się miłości i lękowi ukrytymi pod nadmiernym zaangażowaniem. Zobaczymy, jaką wyrządzamy krzywdę, starając się za bardzo.Dowiemy się również, jak możemy uzyskać lepsze, długofalowe efekty i jak pomagać naszym dzieciom osiągać więcej sukcesów, stosując inne podejście wychowawcze. Kocham moje dzieci tak samo gorąco, jak każdy inny rodzic kocha swoje. Wiem, że miłość jest podstawą wszystkich naszych rodzicielskich zabiegów. Jednak pracując nad tą książką przez lata, zrozumiałam, że wiele z naszych zachowań podszytych jest lękiem. Najbardziej się boimy, że nasze dzieci nie poradzą sobie w świecie. To oczywiste, że chcemy, aby odniosły sukces. Wnioskując z wyników badań, wywiadów z ponad setką osób oraz własnego oświadczenia, stwierdzam jednak, iż pojmujemy sukces zbyt wąsko. Co gorsza, przez tę zawężoną i prowadzającą w błąd definicję sukcesu zadaliśmy wiele bólu całemu pokoleniu młodych ludzi – naszym dzieciom. (…)
Od pierwszych chwil nasza miłość przepływa przez nasz pępek, serce i całe ciało. Później okazujemy ją poprzez troskliwe dłonie, czułe całusy i karmiącą pierś. Przynosimy nasze maleństwo do domu, pod bezpieczny dach, a kilka tygodni później zachwycamy się, kiedy po raz pierwszy nawiąże z nami kontakt wzrokowy. Nasłuchujemy, kiedy pierwsze gaworzenie uformuje się w pierwsze słowa, i bijemy brawo, gdy dziecko jest na tyle silne, aby samodzielnie się przekręcić, usiąść lub raczkować.
Bacznie obserwujemy, co się dzieje w naszych czasach, i dostrzegamy coraz silniej rozbudowane wzajemne powiązania oraz rosnący poziom rywalizacji w świecie, który czasem wydaje się znajomy, a czasem całkowicie obcy. Patrzymy na nasze kochane maleństwo z obietnicą w spojrzeniu, że zrobimy wszystko, aby mu pomóc w wyborze własnej drogi do długiego życia, które się przed nim rozpościera. Nie mamy żadnych mocy sprawczych do tego, aby zaczęło wcześniej stawać i chodzić, niż jest na to gotowe. Z niecierpliwością jednak czekamy na jego postępy. W zasadzie od początku rozumiemy, że dziecko to indywidualna jednostka, ale jednocześnie chcemy, aby swój pierwszy krok postawiło w miejscu, w którym my zostawiliśmy nasz ostatni.
Chcemy je wspierać, aby czerpało z tego, co wiemy i co możemy mu zapewnić. Otwieramy je na doświadczenia, pojęcia, ludzi i miejsca, które pomogą mu w rozwoju i nauce. Chcemy, aby sięgało po dyscypliny, dzięki którym będzie mogło się rozwijać, i korzystało z okazji, które zmaksymalizują jego możliwości.
Wiemy, czego trzeba w dzisiejszym świecie, aby odnieść sukces, i chętnie chronimy nasze dzieci oraz nimi kierujemy. Chcemy je wspierać na każdym zakręcie życia – bez względu na cenę.
Wielu z nas pamięta czasy, kiedy rodzice raczej nie angażowali się w przebieg dzieciństwa. Czasy, kiedy popołudniami w tygodniu rodzic
(zwykle mama) otwierał drzwi wejściowe do domu i mówił: „Idź się po- bawić i wróć na kolację”. Nasi rodzice nie mieli pojęcia, gdzie jesteśmy i co porabiamy. Nie było telefonów komórkowych, aby być w kontakcie, ani też urządzeń GPS pokazujących lokalizację. Znikaliśmy w tajemniczości naszej ulicy, dzielnicy, miasta, pustych terenów budowlanych, parków, lasów i centrów handlowych. Albo czasem podkradaliśmy książkę i zaczytywaliśmy się w niej, siedząc na tyłach domu. Dzisiaj dzieciństwo już tak nie wygląda, a wielu młodych rodziców nie wraca do tego, co było kiedyś.
Serdecznie polecamy!